Zamknij

Ta malarka i ilustratorka niedawno wróciła do Włocławka. Pracuje z firmami i wydawnictwem, a jej obraz ma nawet...

12:00, 20.12.2018 . Aktualizacja: 17:58, 20.12.2018
Skomentuj Fot. Facebook Kasia Kręci Ilustracje Fot. Facebook Kasia Kręci Ilustracje

Jako malarka prezentowała swoje obrazy w Polsce i za granicą. Jedna z jej prac trafiła nawet do Kevina Spaceya. Jako ilustratorka współpracowała już m. in. z marką Desperados i wykonywała ilustracje np. na okładki książek. Z Katarzyną Matyldą Kręcicką, która niedawno wróciła do rodzinnego Włocławka i po raz pierwszy pokazała w nim swoje obrazy rozmawiamy m. in. o tym dlaczego postanowiła ponownie zamieszkać w stolicy Kujaw, jak zmieniło się jej malarstwo oraz jak wygląda praca ilustratora.

Pokazywałaś już swoje prace w kilku miastach w Polsce, a także za granicą. Jak to się stało, że we Włocławku pierwszą wystawę miałaś dopiero kilkanaście dni temu? [prace Katarzyny Matyldy Kręcickiej były prezentowane w restauracji Food Gallery 29 listopada – przyp. red.]

Wróciłam do Włocławka z taką myślą, że chciałabym tu coś pokazać, być częścią ciekawych rzeczy, które przecież, dzieją się w naszym mieście. Akurat znajomość z Alicją [Ciesielską, właścicielką restauracji – przyp. red.] i nasza podobna wrażliwość sprawiły, że taka wystawa mogła mieć miejsce. Bardzo chciałam pokazać te obrazy właśnie tam. Zależało mi na tym,żeby to było w moim stylu – na luzie, przy winie i muzyce... Tak się zrodził pomysł tej wystawy.

Co pokazałaś tu, we Włocławku?

Pokazałam prace z kilku ostatnich lat. Między innymi kilka starszych obrazów, z którymi cały czas czuję się związana, które są mi bliskie i które zostały ze mną na dłużej. Te obrazy pokazują, co się zmieniło w moim malowaniu i w którą stronę idę.

A co się zmieniło?

Zmieniła się – i cały czas się zmienia – moja świadomość. Chodzi o świadomość samego procesu tworzenia i powodów, dla których się to robi. Zaczęłam bardziej szukać tego, co mnie interesuje w sztuce i przestałam się z tymi obrazami “siłować”.

Obrazy sprzed trzech, czterech lat są bogatsze w formie. Na tych kolażach dużo się dzieje, jest dużo historii do do odczytania. W ostatnim czasie zaczęłam skłaniać się bardziej ku abstrakcji upraszczać formę i dawać większą swobodę odbiorcy. Nie chcę dawać już oglądającemu wszystkich informacji, jak robiłam kiedyś. Kiedyś czułam potrzebę powiedzenia wszystkiego na raz. Chciałam, żeby wszystko, co ja chcę, powiedzieć w obrazie, można było od razu przeczytać – czasem dosłownie, ponieważ w tych obrazach jest sporo tekstu. Teraz, kiedy już wiem, że nic nie wiem (śmiech) i że ciągle się uczę, ciągle szukam, dałam sobie więcej wolności. Robienia obrazów według tego, co czuję czego chcę a nie co muszę. To rodzi ryzyko, i zrodziło przy tej wystawie, że komuś się to nie spodoba, ktoś tego nie rozumie albo to odrzuci.

Teraz maluję obrazy bardziej swobodnie. Mam więcej odwagi, ale też podejmuję większe ryzyko. Te najnowsze abstrakcje nie są tak pozytywnie odbierane, przez ogól, a mimo tego cały proces malowania sprawia mi więcej satysfakcji.

Skąd bierzesz inspiracje – zarówno do kolaży, jak i abstrakcji?

W kolażach jest historia, która rodzi się w czasie tworzenia. Ja w ogóle pracuję w taki sposób, że przez długi czas nie wiem, co dokładnie robię, ale robię to – nie ważne, czy to jest kolaż, czy malowanie. To jest proces, w którym nie wiem do końca co dzieje się z płótnem i tą historią, którą tworzę. W końcu przychodzi taki moment, że wiem, czemu ten kolaż czy obraz powstaje i to jest świetne uczucie.

Bardzo lubię wracać do Johna Hoylanda. To brytyjski abstrakcjonista, którego podejście do malowania bardzo mi odpowiada. On jest bardzo niespokojny, bardzo długo nie wie po co w ogóle maluje i czeka aż obraz sam mu podpowie, co ma się dziać. Czasem to dzieje się bardzo szybko, a czasem kilka tygodni. Ja też skłaniam się do takiego myślenia, że malując, nie wie się, dlaczego te rzeczy się dzieją – wybiera się farby, narzędzia i materiały, z których obraz powstaje, ale nie do końca wie się czemu. Po prostu jest taka potrzeba gdzieś w środku.

Inspiracja przychodzi często z zewnątrz – ostatnio głównie od innych artystów od których się uczę, oglądam ich obraz, próbuję zrozumieć, wyciągam z ich filozofii to, co mi odpowiada, myślę o takich postaciach jak np. Franz Klein czy Kandinsky. A sam proces tworzenia to u mnie ciągłe poszukiwanie.

Przygotowując się do tej rozmowy, wyczytałam gdzieś, że Twoje obrazy trafiły do postaci takich jak Kevin Spacey. Dziś to postać owiana skandalem, ale mimo wszystko gwiazda światowego formatu, więc mimo wszystko muszę zapytać: Jaka historia się za tym kryje?

Faktycznie jest gwiazdą światowego formatu i niezależnie od tych negatywnych historii, to jest – a może był, bo nie wiadomo, jak dalej potoczy się jego kariera – świetnym aktorem. Okazuje się, że z Kevinem Spaceyem mamy jednego wspólnego kolegę, który był odpowiedzialny za kampanię reklamową, w której Spacey brał udział. Moja rola w tym wszystkim polegała na stworzeniu trzech podobnych kolaży, które były wręczane na zakończenie całej współpracy i Kevin Spacey był jedną ze stron, które otrzymały ten prezent.

Miałaś, jakiś sygnał, czy prezent mu się podobał?

Miałam informację, że odbiór był bardzo pozytywny i był bardzo zaskoczony. Była też pozytywna informacja od dwóch pozostałych stron i ich opinia mi wystarczyła. Nie znam pana Kevina Spaceya, więc trudno mi powiedzieć, co tak naprawdę sobie myślał, gdzie ten obraz powiesił i czy w ogóle go gdzieś powiesił.

Poza pracami malarskimi wykonujesz także ilustracje...

Tak, ilustruję i muszę przyznać, że to jest dla mnie bardzo ciekawy kierunek w mojej pracy zawodowej. Przez wiele lat miałam taki wewnętrzny konflikt, myślałam, że muszę wybrać  “albo albo” i iść w jednym kierunku. W momencie, kiedy zrozumiałam, że te rzeczy się nie wykluczają i mogę po prostu słuchać siebie i starać się robić to co robię jak najlepiej potrafię, wtedy okazało się, że ilustrowanie daje mi wiele satysfakcji i radości. Staram się zawodowo skupiać na tym by pracować głównie z klientami, którzy tych ilustracji rzeczywiście chcą ode mnie. Mam to szczęście, że na takich trafiam i na pewno nie będę rezygnować z tej działalności. W tym momencie czuję się bardzo dobrze z kierunkiem, w jakim idzie moje życie zawodowo-artystyczne. Tworzę abstrakcje, kolaże, ilustracje, póki to co powstaje, jest szczerze i sprawia radość to niech się dzieje.

Widziałam, że ilustrujesz m. in. książki. Na twoich profilach w mediach społecznościowych była m. in. okładka „Pani Fletcher”. Co jeszcze ilustrujesz?

Aktualnie współpracuję np z klientem komercyjnym, który posiada markę, związaną ze zdrowym żywieniem. Poza tym  są bardzo różne rzeczy – czasami bohaterowie marki, czasami ilustracje towarzyszące kampanii, a czasem tzw. key visuale. Współpracowałam pośrednio z marką Desperados. Zrobiłam dla niej ilustracje mocno w moim stylu – kolażowe, trochę streetartowe, trochę „brudne”.

Jest też wydawnictwo Znak, z którym współpracowałam już nie raz. To zawsze były bardzo przyjemne współprace. To są projekty, które bardzo odpowiadają mojej potrzebie bycia ilustratorem. Szczególnie ta ostatnia okładka – „Pani Fletcher”. To była bardzo fajna sprawa. Bardzo gładko poszła nam ta ilustracja. W ogóle mam chyba szczęście do klientów. Zazwyczaj oni wiedzą, czego chcą ode mnie, a ja  staram się te ich oczekiwania spełnić i tak razem zmierzamy do wspólnego celu.

Uchylmy rąbka tajemnicy. Jak powstaje ilustracja na okładkę książki?

Wszystko zależy od tego, co się dzieje po drugiej stronie, czyli w wydawnictwie lub u autora, czy jest już jakiś pomysł. Przy „Pani Fletcher”, która jest tłumaczeniem, była pewna wizja na okładkę, wykorzystana w oryginalnym wydaniu. To był zalążek pomysłu. Miałam kilka dni na przygotowanie propozycji, był oczywiście brief ze strony wydawnictwa, kto jest bohaterką i do kogo książka jest skierowana. Na tej podstawie wykonałam szkice. W tym przypadku szkic był już dość mocno zaawansowany, żeby droga od szkicu do gotowego projektu była jak najkrótsza. Ten projekt zajął mi kilka dni, bo dobrze się zrozumieliśmy już na samym początku. Mój projekt od razu przypadł wydawcy do gustu, a to zawsze bardzo miłe.

Wróćmy do Włocławka. Skąd pomysł, żeby z wielkich miast jak Warszawa i Poznań wrócić do małego Włocławka?

Ja nigdy nie uważałam, że Włocławek jest małym miastem. Zawsze byłam taką lokalną patriotką, która czasem mówi o Włocławku coś złego, ale kiedy robią to inni, broni go. Uważam, że to jest miasto, które ma ogromny potencjał i trzeba go trochę odkryć na nowo. Wydaje mi się, że to już kiedyś  było, ale później nagle wszyscy zaczęli wyjeżdżać. Teraz wśród moich znajomych i ludzi, których poznałam po powrocie, zauważyłam ten zwrot, że chce się młodym ludziom wracać i robić coś ciekawego dla tego miasta. To poniekąd zachęciło mnie do powrotu. Poza tym, Włocławek odpowiada mi swoją wielkością tutaj łatwiej jest mi być częścią jakiejś społeczności.

Mówiąc bardzo ogólnie, po prostu pomyślałam, że to w tym momencie jest dla mnie dobre miejsce. W porównaniu z Warszawą żyje się tu trochę wolniej, więc można zrobić sobie taki detoks od pędu i stresu generowanych przez większe miasta. Chyba potrzebowałam znaleźć swoje korzenie i wrócić do miejsca, w którym mogę odetchnąć i odpocząć. Jednocześnie Włocławek stał się miastem, w którym bardzo intensywnie rysuję i maluję, jak dawno nie.... Okazuje się też, że nie jest się tutaj anonimowym i te znajomości sprzed lat wciąż funkcjonują.

Jest wiele powodów tego powrotu i żadnego konkretnego. Myślę, że miałam po prostu taką wewnętrzną potrzebę. Okazuje się, że to wszystko razem daje bardzo dobry efekt.

Ten powrót jest na dłużej czy może na stałe?

To jest rzecz, której nie planuję. Nie wiem, ile tutaj zostanę. Do tej pory miałam taki cykl trzyletni. Po trzech latach zaczynał budzić się taki mały włóczęga i albo się gdzieś przenosiłam  albo chociaż zmieniałam mieszkanie. A tutaj po raz pierwszy, kiedy znajomy zapytał mnie, na jak długo zostaję, powiedziałam, że na zawsze. Wcześniej nigdy mi się to nie zdarzyło... Zobaczymy, co się stanie. Na razie dzieje się dobrze, więc o tym nie myślę.

Starasz się wniknąć we włocławskie środowisko artystyczne czy raczej będziesz iść swoją drogą?

Ja nie wnikam w żadne środowiska. Chyba mam taką osobowość Zosi-samosi, niezależnego ducha. Nie wchodzę na siłę w żadne środowiska, bo nie mam takiej potrzeby, ale też nie jestem zamknięta na to, co dzieje się w mieście, a w związku z tym na środowisko artystyczne i innych artystów, którzy we Włocławku działają. Wydaje mi się, że na wszystko jest czas. Na razie u mnie jest czas na to, żeby się zastanowić, co robię, w którą stronę idę i ułożyć sobie mój mały światek artystyczny. Jeśli pojawi się taka potrzeba i chęć to pewnie się gdzieś spotkamy.

Rozmawiała Natalia Seklecka

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(5)

wowwow

8 0

No proszę, ilu my mamy ciekawych ludzi w tym naszym mieście ! 12:37, 20.12.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

TytusTytus

9 0

Super artystka, witamy ponownie we Włocławku 12:38, 20.12.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Mój  NickMój Nick

6 7

Szanowna Pani tylko proszę bez obrazy, moim skromnym zdaniem to zwykłe bohomazy. 14:51, 20.12.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

piorunpiorun

1 6

artystka to może ona i jest...... 21:48, 20.12.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Sławek321Sławek321

1 3

Jedna wielka porażka... 11:28, 21.12.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%