Zamknij
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Depositphotos.com

Tak wygląda praca na kasie w markecie. "Gość opuszcza spodnie, wypadają czekolady"

Daniel Wiśniewski Daniel Wiśniewski 14:30, 11.05.2022 Aktualizacja: 14:30, 11.05.2022

Tak wygląda praca na kasie w markecie. "Gość opuszcza spodnie, wypadają czekolady"

Dla wielu praca w dyskoncie wydaje się łatwa. Teoretycznie, kasjer musi pobrać należność za produkty i życzyć "miłego dnia". W rzeczywistości jednak, obelgi to chleb powszedni.

Redakcja Dzień Dobry Włocławek namówiła jedną z kasjerek na rozmowę. Dowiedzieliśmy się, jak w rzeczywistości wygląda ta praca. Ostrzegamy, niektóre informacje mogą szokować.

Jak długo pracuje pani w dyskoncie?

Zdecydowanie za długo. W tym roku mija 11 lat od kiedy pracuję w handlu. Wiele razy chciałam odejść, ale szczerze mówiąc, chyba brakuje mi samozaparcia i odwagi. W pewnych momentach z kolei uważam, że jednak nie warto. Mam obawy, czy udałoby mi się znaleźć coś lepszego.

W takim razie jak wygląda ta praca?

W teorii, czy w praktyce?

Zacznijmy od teorii.

W takim razie kolorowo. W mediach co chwile pojawiają się informacje o podwyżkach i profitach, które dostajemy. Jest czysto, schludnie, miło. Na uwagę zasługuje też wspaniała atmosfera. Kierownik szanuje, a to jest chyba najważniejsze. Wracając do tych pieniędzy - z publikacji w sieci dowiaduje się często ile zarabiam i ile będę kasować już niedługo. Powiem szczerze, że idąc tym tokiem myślenia, to nie wiem, jak te pieniądze teraz wydać.

A co jeśli chodzi o współpracowników? Zacznijmy też od teorii

Tu nie ma co ironizować. Pracownicy w 90% to normalni ludzie, którym zależy i na pracy i na godnym wynagrodzeniu. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale nie wszyscy kasjerzy się z tym spotykają na co dzień.

W takim razie jak wygląda praca w markecie w praktyce?

Nie wiem, czy mogę mówić, bo tekst mogą czytać przecież dzieci. Ale ok, powiedzmy, że dyskont to coraz częściej bardziej obóz pracy. Wstajemy wcześnie rano, na długo przed otwarciem. Często zdarza się, że wcześniejsza zmiana np. nie posprzątała, więc i to spada na nasze ramiona. Do tego zatowarowanie sklepu, pieczenie świeżych bułeczek, sprawdzanie, czy paróweczki w lodówkach są świeże. No cóż, wszystko to, żeby klient był zadowolony. Bo przecież to nasz pan i chlebodawca.

Pan i chlebodawca?

A co pan myślał? Coraz więcej osób myśli, a przy okazji pokazuje, że skoro ma pieniądze, to może też nami rządzić. Kasjerów i pracowników traktuje się bardzo źle. Takie przynieś, wynieś i pozamiataj. Przykład: kobieta podchodzi do kasy, za nią z 7-8 osób. Okazuje się, że zapomniała bułeczek albo masełka. I co? Każe iść po to kasjerowi. Nie mogę odmówić, bo przecież jestem tam dla klientów. A że oni uważają, że idąc po te produkty, jeszcze odpoczywam i się obijam? Z tym już trudno walczyć.

Jest aż tak źle? W takim razie dlaczego?

Nie chcę generalizować, ale mogę mówić za siebie. Klientom poprzewracało się już w tyłkach. Ale najgorsi są zdecydowanie tacy, którzy za bardzo nie mają, ale panoszą się, jakby byli najważniejsi w sklepie. Przecież to widać, że stałe osoby w te same dni przychodzą na zakupy. Od razu "pachnie to" 500+ i zasiłkami. Niech mi pan uwierzy, ale to, co mają w koszykach, raczej nie jest dla dzieciaków.

Tak? Jakieś przykłady?

Pewnie, chociażby jeden z brzegu. Przychodzi zawsze taki pan, około 40, często wizytuje u nas podchmielony. Wchodzi po mocne piwko, czasem weźmie jakiś napój, kiełbaskę i wychodzi. I tak jest powiedzmy przez większość miesiąca. Aż przychodzi TEN DZIEŃ: wypłata 500+. I wtedy król kupuje to, na co ma ochotę. Tanie piwsko zastępuje dobra whisky, do tego ramka papierosów. Żyć nie umierać.

Czyli kasjer tak trochę zagląda do portfela klientów?

Zdecydowanie nie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie taki specyficzny typ klienta, którego coraz więcej. 

A co z pracą na kasie?

O tym można w sumie napisać chyba książkę. Powiedzmy, że "chodzą" trzy kasy na bieżąco. Dziewczyny się uwijają, jak mogą, ale siłą rzeczy te kolejki się powiększają. I wtedy słychać komentarze, że "może czwartą kasę otworzyć", że "może wzięlibyśmy się do roboty, a nie na zapleczu siedzimy". Pan uwierzy, ale gdybyśmy mogli i mieli taką moc przerobową, to tę czwartą kasę też byśmy otworzyli.

A nie macie?

Coraz częściej niestety nie. Pracowników jest coraz mniej. Rzadko się zdarza, żeby młodzi chcieli pracować w dyskontach. Wiedzą, że to ciężka praca. Wiedzą też, że to mega niewdzięczne zajęcie.

Czyli nie poleciłaby pani nikomu takiej pracy?

Chyba nie. Po tylu latach najgorsze jest to, że ja chyba znienawidziłam już ludzi. Pracując w handlu łatwo można przekonać się, że ludzie są straszni. Awanturują się o byle co, a kasjer zawsze jest wszystkiemu winien. Wysokie ceny, brak produktów, ślisko na wejściu w zimę, kolejki do kasy - to wszystko wina człowieka, który stoi z drugiej strony.

A ile można zarobić w markecie we Włocławku lub w okolicach?

Podstawowo? Nieco więcej niż pensja minimalna w naszym kraju. Poza "gołą pensją" pracownik może liczyć też na premię od sprzedaży, wypracowanych "targetów" i nadgodziny. Trochę zarobić można też idealnie obsługując "tajemniczego klienta", który sprawdza twoją pracę. Te pieniądze nie są jednak warte nerwów i zdrowia, które można szybko stracić.

Przed rozmową wspomniała pani o jednej sytuacji z pani pracy. Pamiętam określenie "dantejskie sceny".

Bo dokładnie takie były. Czasem w sklepach zdarzają się kradzieże. To w sumie normalne. A to ktoś "zapomniał", że włożył batona do spodni, a to ktoś pomyślał, że nie będzie widać, jak zabierze śrubokręt, czy kombinerki. To jest na porządku dziennym. Ale wiadomo, że wszystko można załatwić polubownie. My też nie chcemy robić ludziom problemów. Zabrał batona i ma dostać kilka tysięcy mandatu albo trafić do aresztu? No bez jaj...

Ale jestem jednak ciekaw tych "dantejskich scen".

No i proszę bardzo. Wchodzi "jegomość". Na oko 60 lat. Długa, zaniedbana broda, ogólnie brudny i śmierdzący. Ale przecież on też może zrobić zakupy. I tak kręci się po sklepie, ogląda, a przy okazji roznosi ten cudowny zapach po sklepie. Widać jednak, że coś kombinuje. I trafiony, zatopiony. Na kamerach widać, że ładuje coś za pasek. Podchodzi do kasy, a tam już na niego czekamy. Mówimy, że odda i po sprawie, nie będziemy wzywać policji.

I co dalej?

I dalej idziemy z nim do takiego pomieszczenia, powiedzmy socjalnego. Ochroniarz prosi o opróżnienie kieszeni i wypada baton, mała wódeczka, jakieś gumy, kiełbasa. Pamiętaliśmy jednak, że on schował jeszcze coś za pasek. I dokładnie tak było. Mdli mnie, jak to sobie przypominam. Gość opuszcza spodnie, wypadają jakieś czekolady, ale całe brudne. Domyśla się pan od czego? Gość narobił w portki i pewnie chodził tak kilka dni. Od tego dnia nie jem czekolady. Nikt mnie nie przekona.

Dantejskie sceny to jednak mało powiedziane. Ale kończąc naszą rozmowę zapytam jeszcze, jak mogłaby pani w krótkim zdaniu opisać pracę w dyskoncie?

No właśnie chyba tak, jak z tym ostatnim klientem. Początkowo myślisz, że nie wygląda to najlepiej, ale nie będzie aż tak źle, a później okazuje się, że jest coraz gorzej. Co chwilę wychodzą jakieś "kwiatki", ale ty już tam się zasiedziałeś i pracujesz, mimo, że tego nie lubisz. A na koniec jest i tak "klops".

A powie pani na koniec w jakiej sieci pracuje?

Proszę mi uwierzyć, że to zupełnie nie ma znaczenia. Klienci wszędzie są tacy sami - straszni.

Rozmawiał Daniel Wiśniewski


komentarz(5)

UżytkownikUżytkownik

Naruszono regulamin portalu lub zgłoszono nadużycie. Komentarz został zablokowany przez administratora portalu.


reo

UżytkownikUżytkownik

Naruszono regulamin portalu lub zgłoszono nadużycie. Komentarz został zablokowany przez administratora portalu.


UżytkownikUżytkownik

Naruszono regulamin portalu lub zgłoszono nadużycie. Komentarz został zablokowany przez administratora portalu.


UżytkownikUżytkownik

Naruszono regulamin portalu lub zgłoszono nadużycie. Komentarz został zablokowany przez administratora portalu.


UżytkownikUżytkownik

Naruszono regulamin portalu lub zgłoszono nadużycie. Komentarz został zablokowany przez administratora portalu.


0%