Na kulturystycznej scenie Arkadiusz Różański pojawia się od ponad 25 lat. W tym czasie zdobył wiele nagród, między innymi na Mistrzostwach Polski i Europy. Ćwierć wieku w zawodowym sporcie musiała jednak odcisnąć na nim piętno. Były liczne kontuzje, pojawiła się też diagnoza nowotworowa. Kulturysta nie poddał się, o czym opowiedział w rozmowie z naszym dziennikarzem.
Daniel Wiśniewski: Jesteś czynnym, 46-letnim sportowcem od zawsze kojarzonym z Włocławkiem. Jak długo trwa twoja przygoda z kulturystyką?
Arkadiusz Różański: Siłownia zawsze była i jest dla mnie bardzo ważna. Minęło już sporo lat, od kiedy się tym zajmuję, a przy okazji prowadzę siłownię Olimp na Zazamczu. Wychodzi więc na to, że przekroczyłem właśnie ćwierć wieku z ciężarami.
Właściwie jak to się zaczęło?
Początkowo nie wiedziałem, że siłownia odegra tak ważną rolę w moim życiu. Wyjechałem z domu, żeby się wyrwać. Początkowo nic nie słyszałem o kulturystyce i wybrałem piłkę nożną, w którą grałem do 18. roku życia. Potem były sztuki walki, boksowałem między innymi w Starcie Włocławek. Byłem co prawda wcześniej na siłowni, ale ćwiczyłem tam jedynie pod kątem przygotowań do pięściarstwa. Na poważnie zacząłem dźwigać w wieku 20 lat.
Duży wpływ na sportowy rozwój miał brat Irek.
Zdecydowanie największy. Gdy ja grałem w piłkę nożną, to on wychodził i ćwiczył. Początkowo nikt nie wiedział gdzie i po co. Jak latem wyszliśmy na plażę, to okazało się, że mój młodszy brat wygląda jak kulturysta. Każdy z nas braci (a była nas piątka) próbował coś robić, ale z czasem uznaliśmy, że to nie dla nas. Irek był jednak zacięty. Gdy pojawił się we Włocławku, to ludzie od razu zobaczyli w nim talent kulturystyczny. Niewątpliwie mieli rację, bo jest jednym z największych, ale niestety zmarnowanych talentów w tym kraju. Jak jadę na zawody, to wiele osób pyta się, co u niego słychać. Trenerzy kadry pamiętają Irka, a ja im się nie dziwię.
Zaszczepił w tobie ten sport i uznałeś, że to jest to, co chcesz robić w życiu?
Tak, bez wątpienia. Złapałem bakcyla i trenowaliśmy razem. Brat w 2001 roku wystartował po raz pierwszy na Debiutach Kulturystycznych, a ja rok później. Poszło nam bardzo dobrze, a później przyszły zawody w Słupsku. Ja wygrałem tam swoją kategorię i Irek wygrał też swoją. W kategorii Open spotkało się więc dwóch braci. To był ewenement na skalę krajową.
Z pierwszymi startami brata wiąże się też zabawna, ale jednocześnie niebezpieczna dla zdrowia historia...
Na pierwszym oficjalnym starcie brat ogolił całe ciało, a potem wysmarował się... bejcą do drewna. Wiedzieliśmy, że to jest na alkoholu, ale wtedy podobno robiło tak wielu. Mało kto wytrzymałby ten ból i jestem przekonany, że ja bym się rozpłakał. On zacisnął jednak zęby i wyszedł na scenę. Wyglądał wtedy bardzo dobrze. Rok później mieliśmy już na szczęście kremy z prawdziwego zdarzenia. O bejcy nie było mowy.
Były kremy z prawdziwego zdarzenia, ale i tak nie udało się uniknąć małej wtopy?
Nie wiem, czy można to sklasyfikować jako wtopę. Jak mówiłem, na naszym pierwszym wspólnym starcie wygraliśmy obaj swoje kategorie. Ja na dodatek musiałem zostać na scenie, bo Open rozgrywano zaraz po mojej. Nie miałem siły, bardzo chciało mi się pić i złapałem łyk wody. Szybko okazało się jednak, że to nie była woda, a wódka. Na scenie stawiłem się więc z uśmiechem od ucha do ucha. Z jednej strony byłem bardzo zmęczony i alkohol zrobił swoje, ale z drugiej byłem bardzo zadowolony z wygranej. Szczerze? Nie zależało mi już na tej kategorii. Byłem najcięższym zawodnikiem i zająłem ostatnie miejsce. Wszyscy stali napięci, a ja prostu się śmiałem.
Od początku aż do teraz to była kulturystyka, czy próbowałeś też sił w innych dyscyplinach?
Nie, był też trzyletni epizod w zawodach strong man. Pracowałem wtedy w agencji ochrony i poznałem kolegę, który już dźwigał. Byłem na eliminacjach u Pudzianowskiego do programu TVN. Zająłem wtedy 12. miejsce, a ośmiu wchodziło do rywalizacji. Było bardzo blisko. Potem udało mi się zorganizować zawody strong man we Włocławku. Pierwsze zrobiliśmy na Zazamczu i było pełno ludzi.
Włocławianie lepiej pamiętają chyba jednak kolejną imprezę?
Dogadałem się z ówczesnym dyrektorem OSiR-u i na parkingu pod Halą Mistrzów zrobiliśmy kolejne zawody. Słyszałem później, że na imprezie pojawiło się około pięć tysięcy ludzi. To niewątpliwie sukces organizacyjny. Te zawody przegrałem tylko z ówczesnym Mistrzem Polski Tyberiuszem Kowalczykiem. Byłem o krok od zaproszenia na Mistrzostwa Polski do Malborka, ale na przeszkodzie stanęła wtedy kontuzja. W zamian za to zaproszono mnie na MP tej drugiej federacji do Rokitnicy, koło Poznania. Zająłem tam bodajże siódme miejsce. Wstydu nie było.
Co było dalej?
Ten sport rozwinął się w zawrotnym tempie. Jak Pudzianowski wygrywał, to ważył 140 kg i był najlepszy na świecie. Teraz zawodnicy ważą prawie 200 kilogramów. Mariusz zresztą miał taki charakter, że pewnie gdyby chciał, to dostosowałby się do tych ciężarów. To urodzony zwycięzca i zrobiłby wszystko, żeby wygrywać. Był przecież pięć razy Mistrzem Świata. Nie można jednak porównać Micheala Jordana do LeBrona Jamesa. To zupełnie inne czasy i musimy o tym pamiętać.
Ten rozwój sprawił, że zdecydowałeś się zrezygnować z tego sportu?
Stwierdziłem, że świat ucieka i pewnych rzeczy się już nie przeskoczy. Młodzi zawodnicy byli już wtedy fenomenalni. Wiedziałem, że Mistrzem Polski, a tym bardziej Świata już nie będę. Wróciłem do kulturystyki, ale moje ciało już trochę zdążyło doświadczyć.
Kontuzje?
Tak, to one są jedynym mankamentem. Trapiły mnie przez te wszystkie lata. Ktoś by powiedział, że najgorszy był achilles. Zgodnie z zaleceniami lekarza, grałem w piłkę nożną i w pewnym momencie upadłem. Noga przestała się już ruszać i diagnoza była jedna - zerwanie mięśnia. Przy noszeniu 130-kilogramowych walizek zerwałem też biceps. Achilles zszyto we Włocławku i zrobiono to dobrze. Zerwany biceps też zszyty rewelacyjnie, ale w 2008 roku zerwałem jeszcze klatkę piersiową, najbardziej specyficzny mięsień. Lekarz powiedział mi, że to tak, jakbym chciał zszyć masło - zwyczajnie nie ma do czego. Konsekwencje tej kontuzji są niestety w moim przypadku widoczne. Jak stoję na zawodach, to w pierwszej pozie widać już brak symetrii.
Nie zdecydowałeś się jednak zakończyć kariery kulturystycznej.
Miałem już powoli sobie dawać spokój, ale poznałem wtedy trenera z Gdańska, z którym do dziś współpracuje. To on rzucił mi nowe światło na kulturystykę, pokazał mi jak można się przygotować i jak to powinno wyglądać. Już na pierwszych zawodach byłem w życiowej formie i zająłem IV miejsce. Zobaczyłem jednak, że mogę być tak przygotowany, żeby walczyć z najlepszymi. Pojechałem na ME i tam zająłem VI miejsce, dostałem się też na stałe do kadry Polski i mogłem liczyć na współpracę z trenerem kadry. Oczywiście nadal współpracowałem też z Jackiem Ignasiakiem z Gdańska. W kolejnych latach stałem się „królem IV miejsc”. Na jednej z imprez zająłem też VII miejsce. Stwierdziłem wtedy, że kończę, bo skoro tak postrzega się moją formę w Polsce, to w Europie nic nie zdziałam. Okazało się, że tam znów byłem szósty.
Przy okazji kontuzji pojawiły się też inne problemy?
Tak i to zdecydowanie większe. Moje problemy rozpoczęły się od ... czkawki i to nie takiej, jak mają wszyscy. Moja potrafi trzymać nawet osiem godzin. Człowiek jest po tym obolały, nie ma nic siły, boli go głowa. Z tymi objawami trafiłem do włocławskiego szpitala. Powiedzieli mi, że to wątroba. Dali mi kroplówki. Po dwóch godzinach kolejna diagnoza: "Jest pan odwodniony". O 1 w nocy obudzili mnie i stwierdzili, że to nerki. Powiedziałem jednak, że miałem je badane 2 tygodnie temu i wszystko było w porządku. O 4 z całą pewnością powiedzieli, że to serce. Tego było za wiele. Zdecydowałem się wyjść ze szpitala, bo nie wiedziano co mi jest, a przy okazji kończyły mi się już organy do wymieniania. Wypisałem się na własną prośbę i pojechałem na zawody. O dziwo czkawka przeszła na 3 lata, ale niedawno znów się pojawiła.
I znów seria badań?
Tym razem pojawiła się nieciekawa diagnoza - lekarze powiedzieli, że to może być nowotwór żołądka. Przez 3 dni leżałem i zastanawiałem się tylko nad tym, jak mogę teraz zostawić rodzinę i jak ją zabezpieczyć. Później pomyślałem jednak, że nawet jeśli zdiagnozują mi raka, to mam leżeć i pić? Zacząłem trenować i po całej serii badań okazało się, że nie ma żadnego nowotworu. Wyleczono mnie całkowicie. Okazało się, że moja czkawka pojawia się na tle nerwowym. To siedzi w środku. Połowa z nas ma nerwicę, a w ogóle tego po nas nie widać.
Problemy zdrowotne mogą wynikać z tego, jak prowadzisz się jako kulturysta?
Sport wyczynowy nie jest zdrowy. Nie oszukujmy się, w kulturystyce bierze się różne świństwa. To nie jest czysty sport, zresztą jak każdy. O kulturystach mówi się najwięcej, bo po nich to widać. O kolarzach, szachistach, czy koszykarzach już niekoniecznie. Wszyscy są koksiarzami w jakimś stopniu.
Podchodzę jednak do sprawy dość profesjonalnie. Dla mnie rodzina jest najważniejsza. Wiem, że trzeba też jakoś zarabiać pieniądze, żeby mieć na tą kulturystykę. Przez te wszystkie lata badałem swoje ciało po każdych zawodach. Sprawdzałem serce i mówili, że co jak co, ale mam je jak dzwon. To, że powiększone to wiem, bo większość sportowców tak ma. Każdy, kto uprawiał jakiś sport, ma podobnie.
Masz już jednak 46 lat. Młodszy nie będziesz. Czy rok 2020 będzie tym ostatnim w profesjonalnej kulturystyce?
Dużymi krokami zbliżają się Mistrzostwa Polski, do których się przygotowywałem. Przeszkodziły mi jednak perypetie zdrowotne. Przed takimi zawodami trzeba dać sobie 4-5 miesięcy na przygotowania. 20 tygodni w zupełności wystarczy, ale zostało ich już 12. Zobaczymy, czy uda się ten kwiecień. Wkrótce będą musiał zacząć bardzo mocno pracować. Od tego zależy mój start. Rok jest długi, startów będzie jeszcze kilka, ale mimo otrzymania brązowego medalu MP, nigdy nie zdobyłem go na scenie. Został mi przyznany przez wpadkę dopingową rywala. Jak po miesiącu przeczyta się o tym w gazecie, to nie smakuje już tak dobrze. Nawet olimpijczycy mówią, że czują się w takich przypadkach oszukani. Medal otrzymamy na scenie to zupełnie inne przeżycie.
W planach są też występy w mistrzostwach weteranów?
Tak. Rok 2018 był ostatnim rokiem moich startów. Dotarło do mnie wtedy, że z młodymi już za bardzo nie powalczę, więc pojechałem pierwszy raz na Mistrzostwa Polski Weteranów i zdobyłem brązowy medal. Dwa miesiące później na Mistrzostwach Świata weteranów wszedłem do finału. Wydaje mi się, że to był mój największy sukces.
Z weteranami całego świata będę miał okazję powalczyć jeszcze w grudniu. Chciałbym wystąpić też w Mistrzostwach Polski Weteranów w Gorzowie w październiku. Bronię tam brązowego medalu, a mogę tam zaprezentować się jeszcze lepiej. W ubiegłym roku w dniu zawodów dostałem zapalenia pęcherza, a w kulturystyce odwadnianie jest najważniejszą rzeczą. Drugie było w moim zasięgu, a myślę, że mogłem powalczyć nawet o złoto.
Kulturystyka była dla ciebie ważna przez większą część życia? Można zaryzykować i powiedzieć, że tylko ona się liczy?
Nigdy nie byłem zamknięty tylko na kulturystykę i zawsze patrzyłem na nią szeroko. Poza tym staram się cały czas rozwijać. Gram w szachy, uczę się angielskiego. Trener z Gdańska mówi zawsze, że cieszy go to, bo wielu kulturystów potrafi rozmawiać tylko o ryżu, kurczaku i wołowinie. Ja nie chcę po zakończeniu kariery nie potrafić się wysłowić. Przecież życie będzie trwać dalej. Mam rodzinę, a to ona jest dla mnie najważniejsza.
Dziękuję za rozmowę.
praca jest 10:30, 01.03.2020
W PKP brakuje kokomotyw .;/
Bogdan10:41, 01.03.2020
Szanowny Panie Kulturysto,
jeśli poszukuje Pan zajęcia proponuję rozważyć zatrudnienie się w Komendzie Miejskiej Policji we Włocławku w charakterze obezwładniacza bandziorów bez wyrządzania krzywdy. Otóż media podają, że zdarzają się sytuacje 4 na 1 i atak serca. Wydaje mi się, że tego trendu nie da się zatrzymać. Reaguj, kiedy słyszysz o czymś takim ( 4 na 1). Proszę pójdź do nich, podyskutuj z nimi, i niech Pana obezwładnią. W tym przypadku może być nawet 10 na 1. Raz jeszcze proszę rozważyć stanowisko: obezwładniacz bandziorów bez wyrządzania krzywdy i ataków serca.
Pora na gloda10:47, 01.03.2020
Bogdan idz lepiej po wiaderko do Castoramy albo zjedz danio.
Koleznka 11:28, 01.03.2020
Arku jak najwiecej sukcesów , samorozwoju i spełnienia marzeń . zdrówka i wszystkiego Najlpeszego
plus12:06, 01.03.2020
Plus za wzmiankę o dopingu,wielu nadal ciska ludziom glupoty że na suplementach robią taką formę ???
Wyborca12:29, 01.03.2020
Proszę startować na prezydenta! Włocławek czeka! Dość tych leni i słabeuszy!
Fan17:30, 01.03.2020
Bardzo fajny wywiad! Dla Arka samych sukcesów! Brawo!
Kibic Arka20:40, 01.03.2020
Kibicuję Panu od dawna, ale nie rozumiem po co była Panu ta fatalna przygoda polityczna z pewnym kolesiem od czerwonych kalesonek. Jacuś to polityczny trup i źle byłoby gdyby jego smród przylgnął do Pana.
6 7
Dla ciebie dzbanie wiadro+
9 1
Stanowczo mówimy won narkotykom i dilerom, sklepowym złodziejaszkom także, ale służbom mundurowym nadużywającym władzy też mówimy won! Co było we Wrocławiu? A tak w ogóle.
Zawsze pobierają zatrzymanym (denatom) krew do badań, ale sobie już nie?!!! Przecież wyniki tych badań mogłyby być podstawą dla zastosowania środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania i wszczęcia procedury wydalenia ze służby. Może Pan wie, czy wbili igłę ze strzykawką, czy nie mogli się wkłuć ? Przecież wkłucie nie boli. Dziękuję.
5 0
Szanowni Państwo,
nie wiem czy użyto strzykawek jednorazowych, myślę, że tak, tym bardziej, że na miejscu mieli być funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych. Zresztą będzie to zapewne przedmiotem analizy w Prokuraturze Okręgowej w Słupsku, ewentualnie Prokuraturze Krajowej. Rzeczywiście krew do badań powinna być od tych 4 policjantów pobrana, bowiem czystość organizmu jest bardzo ważna. Dokładnie tak. Serdecznie pozdrawiam