Grzegorz Turnau już niebawem wystąpi w Browarze B. Wokalista, pianista, aranżer, kompozytor, laureat licznych nagród, m.in. dziewięciu Fryderyków, dwóch Wiktorów, Grand Prix Festiwalu w Opolu opowiedział nam m.in. o hip hopie, poezji, Taco Hemingwayu i Sanah. Zapraszamy do wywiadu.
Włocławek od ponad 32 lat organizuje Finał Turnieju Poezji Śpiewanej. Festiwal piosenki poetyckiej to koncerty gwiazd, warsztaty i konkurs wokalistów z całej Polski wybranych w kilkustopniowych eliminacjach. W Centrum Kultury „Browar B.” w środę (26.06) zapraszamy na występ legendy poezji śpiewanej Grzegorza Turnaua, w czwartek (27.06) odbędą się zajęcia dla uczestników imprezy, w piątek (28.06) konkurs, a w sobotę (29.06) koncert laureatów oraz widowisko poetycko-folklorystyczne „Wesele na Kujawach”.
Rozpocznijmy od wątków włocławskich, bowiem przez rok kształcił się Pan w Bedford School, a Bedford to nasze miasto partnerskie. Choć ostatnio ta przyjaźń nieco przygasła, lata dziewięćdziesiąte oraz początek XXI wieku były świadkami intensywnych wymian kulturalnych, a nawet gospodarczych pomiędzy tymi dwoma miastami. Tak więc Bedford ma dla nas również duże znaczenie.
— Och, to niezwykle interesujące... Jestem mile zaskoczony tą informacją. Czy zatem rozumiem, że kontakt nie został całkowicie zerwany, lecz jedynie jakby zamarł w miejscu?
Pandemia zmieniła wiele, w tym także relacje między miastami. A skoro już mowa o Anglii i języku angielskim, studiował Pan anglistykę. Czy zdarzyło się, że uczył Pan kogoś języka angielskiego?
— Tak, zdarzyło się to w dawnych czasach. Był to początek mojej działalności w Piwnicy pod Baranami. Z samego kabaretu trudno było wtedy utrzymać rodzinę, a ja już miałem małą córeczkę. Dorabiałem więc, udzielając lekcji angielskiego. Niestety, finał tej historii nie jest zbyt chwalebny; po prostu pewnego dnia nie pojawiłem się na zajęciach. Staram się teraz postępować bardziej elegancko i kończyć pewne sprawy w sposób odpowiedni. Wiedziałem jednak, że nauczanie nie było moim powołaniem.
Czy istnieje szansa, aby anglistyka została ukończona?
– Czy jest takie marzenie, by przed emeryturą stać się magistrem? Kto wie...
Od 33 lat we Włocławku organizowany jest Finał Turnieju Poezji Śpiewanej w ramach Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. Był Pan u nas trzykrotnie, również jako juror. Piosenka poetycka zdaje się dziś być głęboką niszą. Kiedyś na festiwalu w Opolu odbywały się specjalne koncerty krainy łagodności, teraz można spodziewać się koncertu hip-hopowego. Czy już nikt nie chce śpiewać poezji?
– To jest złożony problem. Nie można odmówić artystom hip-hopowym wielu trafnych pomysłów, dobrych metafor, czy utworów, które literacko i znaczeniowo odzwierciedlają rzeczywistość i świat wokół nas. Byłbym ostrożny z tak kategorycznym stwierdzeniem, że albo hip-hop, albo... Świat się zmienił i mamy teraz ogromną dostępność różnorodnych gatunków muzycznych, z różnymi odcieniami i subtelnymi formami wyrazu artystycznego. Wszystko to mieści się w szerokiej gamie. Dobry tekst piosenki musi być poetycki. Pytanie, czy obroniłby się jako samodzielny byt w druku. Często korzystałem z istniejących wierszy, czasem sprzed wielu dekad, i starałem się je interpretować i śpiewać tak, jakby były pisane współcześnie, dla mnie, o mnie. Myślę, że nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do podziału na gatunki. Wszystko samo się jakoś porządkuje.
A przy okazji hip-hopu, jak zaczęła się współpraca z Taco Hemingwayem? Czy Taco zwrócił się do Pana o pozwolenie na wykorzystanie utworu „Cichosza”?
– Trudno to nazwać współpracą. Oczywiście, że się zwrócił, a właściwie jego impresaryjni opiekunowie przyszli z takim pomysłem, a my z Michałem Zabłockim zaakceptowaliśmy go. Spodobała nam się idea przedłużenia życia tej leciwej piosenki. Do tej pory nie spotkałem się osobiście z Taco Hemingwayem, ale będę miał okazję to zrobić w sobotę na występie w Tauron Arenie Kraków, na który zostałem zaproszony (rozmowa odbyła się przed koncertem). Mam tam zrobić mały wstęp do „Cichoszy” w jego współczesnej wersji. Także ta współpraca dopiero się zrealizuje.
A zna Pan koncerty Taco Hemingwaya?
– Nie, nigdy nie byłem na jego koncercie. Znam płytę, znam utwory, ale na żywo nigdy nie widziałem. Przypomniałem sobie, że nagrałem na płytę fragment mojej zapowiedzi, jak speakera radiowego.
Jeden z ważnych poetów na Pana drodze to Michał Zabłocki, który sam zaczął śpiewać i występować. Czy oglądał Pan festiwal w Opolu? Jego „Ławeczka,” śpiewana z Czesławem Mozilem, przypadła Panu do gustu?
– Znałem już „Ławeczkę,” ponieważ Michał przesłał mi wcześniej ten utwór. Byłem zaskoczony, że Michał, tak śmiało wszedł w dziedzinę wokalistyki estradowej, którą wcześniej mało eksplorował. Wiem, że powrócił do szabli i odnosi sukcesy na międzynarodowych turniejach jako senior. Prowadzi również zajęcia z dziećmi, co imponuje mi nawet bardziej niż jego występy wokalne. Podziwiam jego hart ducha i cieszę się, że nadal jest twórczo natchniony. Współpraca z Czesławem Mozilem dodała jego pomysłom oryginalnego sznytu, jak to było wcześniej z „Maszynką do świerkania”. Cieszę się z sukcesów moich przyjaciół.
„Jestem chyba nietypowym przypadkiem, bo prawie zawsze opieram się na konstrukcji literackiej. Kompozytorzy piosenek zazwyczaj tworzą melodię, refreny, a potem zastanawiają się, o czym to będzie. Ja wieszam się na tekście. Nawet gdy piszę słowa sam dla siebie — co zdarza się rzadko — muszę najpierw zobaczyć tekst. Podkreślam: zobaczyć. Jestem wzrokowcem.” Czy zawsze najważniejsze jest dla Pana to, o czym opowiedzieć, a dopiero później myśli Pan o muzyce?
– Najczęściej tak było. Oczywiście, zdarzało mi się mieć tematy muzyczne bez wcześniejszych kontekstów, do których potem szukałem słów. Jednak najbardziej lubię pisać do tekstu, co zaczęło się już w szkolnym teatrze. Później poszukiwałem inspirujących i zachwycających wierszy, które mogłyby mieć nowe życie jako piosenka. Przykładem może być wiersz Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy,” który ma aż trzy różne wersje: Łucji Prus, Kory i Sanah. Jeden wiersz, trzy epoki, trzy interpretacje – i on jednocześnie istnieje jako samodzielny byt. To fascynujące, że taki wiersz może być odkryty przez nowe pokolenie. Sięganie po wiersze, nawet te starsze, jest formą dokształcania. Z Sanah miałem okazję zaśpiewać wiersz Edgara Allana Poe. To jest zajęcie i przyjemne, i pożyteczne – znaleźć dla tekstów nową formę poprzez muzykę i śpiewanie.
Co z nową płytą, którą Pan zapowiada od dwóch lat? Mówił Pan o dwóch płytach: dla dzieci i dla dorosłych.
– Prace nad płytami są zaawansowane. Najbardziej zaawansowana jest płyta dla dorosłych, którą nagrywam etapami. Kolejna sesja nagraniowa jest zaplanowana na lipiec. Plan jest taki, aby płyta była zmiksowana i gotowa na jesień, gdyż będzie to płyta zimowa w nastroju i treści. Proszę zatem już teraz odliczać dni do premiery.
Lech Janerka od kilkunastu lat zapowiada nową płytę i wszyscy, nawet on sam, stracili nadzieję, że ją nagra.
— Oczywiście jest w tym pewna prawda. Po wielu latach pracy, nie ma potrzeby ciągłego tworzenia nowych rzeczy. Myślę, że ma to również związek ze zmęczeniem emocjonalnym. Zajmuje to więcej czasu niż wcześniej, kiedy artyści z trasy jechali do studia nagrań i ze studia na trasę. Więcej czasu zajmuje naładowanie akumulatorów i gromadzenie pomysłów. W tym roku mija 40 lat od mojego debiutu, co może brzmi trochę przygnębiająco, ale z drugiej strony cieszę się, że to wciąż trwa i nadal mogę przyjeżdżać, na przykład do Włocławka.